Zamek Neuschwanstein, świadectwo szaleństwa czy niezwykłej pasji?
9 czerwca 1886 r. to najważniejsza data w historii świeżo zbudowanego, choć jeszcze niewykończonego zamku Neuschwanstein. Oto późnym wieczorem pod bramę podchodzą spiskowcy żądający abdykacji króla. Obawiają się, że planami budowy kolejnego, czwartego już zamku doprowadzi finanse królestwa do bankructwa. Są też przekonani, że król dotknięty jest szaleństwem i nie może w tym stanie kierować państwem. Nie udaje im się jednak wejść. Druga, podstępna próba podjęta następnego dnia kończy się pochwyceniem władcy na schodach prowadzących na wieżę. Trzy dni później Ludwik ginie w tajemniczych okolicznościach wraz z doktorem Guldenem, który tyle usilnie, ile nieskutecznie próbował zdiagnozować u władcy chorobę psychiczną. Mit szalonego władcy utrwala się jednak na wieki.
Czy jednak Ludwik II rzeczywiście był niepoczytalny? Na pewno był niepoprawnym romantykiem, melancholikiem i mizantropem, ale te cechy można przecież przypisać wielu artystom. Zatem szaleniec czy może tylko wrażliwiec? Paranoik? A może jedynie odludek? Król odgradzał się od świata, który, jak sądził, go nie rozumie, ale potrafił też działać racjonalnie i trzeźwo. Był mecenasem sztuki, którego poddani kochali za hojność, a ministrowie rządu nienawidzili za rozrzutność.
Bez poznania go bliżej nie sposób zrozumieć, skąd w dzikich Alpach Bawarskich, na szczycie porośniętym dorodnymi świerkami, znalazł się bajkowy zamek, najbardziej fantastyczna z trzech rezydencji Ludwika II. Nie sposób też odczytać symboliki tej budowli. Tu zamiast znajomości historii sztuki bardziej przyda się wiedza z zakresu mitologii germańskiej i muzyki Richarda Wagnera, bowiem to ona jest kluczem do rozwikłania zagadki zamku oraz jego twórcy.
Ludwik II Bawarski, pochodzący ze starego rodu Wittelsbachów, od wczesnej młodości zdradzał zainteresowanie poezją oraz legendami arturiańskimi i germańskimi, szczególnie epopeją o Nibelungach. Prawdziwe uczucie wybuchło, gdy obejrzał operę "Lohengrin" Richarda Wagnera wystawianą w Monachium w 1861 r. Obraz księcia Lohengrina przybijającego do brzegów Brabancji w łódce ciągniętej przez dwa łabędzie, znany mu z literatury mitologicznej, teraz stał się rzeczywistością, ucieleśnieniem marzeń o idealnym rycerzu. Ludwik uległ czarowi opery i jej twórcy. Pozostał pod ich wpływem do końca swoich dni. Motywy Lohengrina odnajdziemy później w malowidłach i dekoracjach nie tylko w zamku Neuschwanstein, lecz także w pałacu Linderhof, drugiej baśniowej rezydencji Ludwika.
Władca Bawarii poznał osobiście Wagnera w 1864 r. Od tego czasu stał się jego mecenasem, powiernikiem i przyjacielem, uzależnionym od jego muzyki. Król z niecierpliwością czekał na kolejne dzieła, uczestniczył w próbach i zgłaszał uwagi (co czasami irytowało kompozytora). Żył operą i dla opery. Kolejne przedstawienia i kolejne fascynacje to "Tannhäuser", "Parsifal" oraz "Tristan i Izolda". Odurzony romantycznymi miazmatami płynącymi z Wagnerowskich partytur w każdym swoim kochanku (król był homoseksualistą) widział Lohengrina - uosobienie germańskiego ducha, siły, piękna i szlachetności o blond obliczu. Odtwarzał sceny z oper, każąc sługom przebierać się za germańskich herosów, i pływał łodzią ozdobioną kartonowymi sylwetkami łabędzi.
Żyjąc w świecie sztuki, coraz bardziej oddalał się od rzeczywistości. A tymczasem działy się ważne dla Niemiec i Bawarii sprawy. Wojska pruskie pokonały Francuzów, a Bismarck zjednoczył pod berłem Prus północne Niemcy i namawiał Ludwika do poparcia idei zjednoczenia kraju pod pruskim przewodnictwem. Ludwik ponad ideę jedności bardziej cenił jednak niezależność swojej Bawarii, czym zdobywał uznanie poddanych. Nie przeszkadzało im, że ich władca coraz rzadziej pojawiał się w stolicy. Z pokorą przyjmowali fakt, że król ponad wojnę i politykę bardziej cenił sztukę i samotność.